Magia [...] jest w opinii niektórych ucieleśnieniem Chaosu. Jest kluczem zdolnym otworzyć zakazane drzwi. Drzwi, za którymi czai się koszmar, zgroza i niewyobrażalna okropność, za którymi czyhają wrogie, destrukcyjne siły, moce czystego zła, mogące unicestwić nie tylko tego, kto drzwi te uchyli, ale i cały świat. A ponieważ nie brakuje takich, którzy przy owych drzwiach manipulują, kiedyś ktoś popełni błąd, a wówczas zagłada świata będzie przesądzona i nieuchronna. Magia jest zatem zemstą i orężem Chaosu. To, że po Koniunkcji Sfer ludzie nauczyli posługiwać się magią, jest przekleństwem i zgubą świata. Zgubą ludzkości. I tak jest. Ci, którzy uważają magię za Chaos, nie mylą się

Yennefer z Venerbergu
Andrzej Sapkowski
Krew elfów

środa, 28 stycznia 2015

Suprise!

Wzięłam się za kolejnego bloga. Kontynuuję zaczęte tu opowiadanie 'Pamiętnik'.
Serdecznie zapraszam!
I nie, nie zostawiam tego bloga. Jakże bym mogła?

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 8 - I have to save them

Szłam opustoszałymi korytarzami Złotego Pałacu. W ręku trzymałam połyskujący błękitem sztylet z meteorytowej stali. Widywałam miecze z tego tworzywa, ale nigdy sztyletu. Miałam na sobie czarną, zdobioną miejscami srebrem zbroję, na głowę nasunięty kaptur, a na twarzy maskę. Za mną ciągnął się czarny płaszcz. Przyspieszyłam kroku. Po chwili znalazłam się na ogromnym, złotym tarasie, skąd ujrzałam obraz bitwy. Wielkiej bitwy pomiędzy elfami i asgardczykami. Były tam wszystkie elfie rasy. Elfy Mroku, Elfy światła słonecznego, Elfy światła gwiazd, Elfy lasu… Asgardczyków wspomagali Wanowie oraz wszystkie rasy Utgardu. Nawet Jotunowie, będący z Asgardem w dość hmm… oziębłych stosunkach walczyli po stronie bogów. Usłyszałam czyjeś kroki.
- Już najwyższy czas opowiedzieć się za którąś ze stron, prawda? - szepnął Angelo. Nie odpowiedziałam. Zaatakowałam. On z trudem się bronił. Po chwili sam postanowił zadać cios. Wykorzystałam moment i wbiłam mu błękitne ostrze prosto w serce. Zdążył powiedzieć
- Do zobaczenia po drugiej stronie… - i wyzionął ducha. Poczułam, że słabnę. Spojrzałam w dół, na swoją rękę. Była cała we krwi. W mojej zbroi na brzuchu była pokaźna dziura, przez którą obficie wypływała szkarłatna ciecz. „Jeszcze zdążę to zakończyć” pomyślałam i zeskoczyłam w sam środek bitwy. Już po chwili wszystkie elfy zostały zmiecione czarną energią, a ja opadłam bez sił na ziemię. Poczułam, że ktoś mnie łapie, po czym ogarnęła mnie całkowita ciemność.
Obudziłam się leżąc na wygodnym łóżku. Na moim nadgarstku widniała wyraźna blizna o dziwnym kształcie. Miałam na sobie wczorajszą suknię. Rozejrzałam się po pokoju i znalazłam wzrokiem szafę, do której bezzwłocznie podeszłam. Otworzyłam ją. W środku wisiały podobne suknie jak ta, którą miałam na sobie, tyle że w różnych barwach (jednak wszystkie ciemne), zbroja, taka jak w moim śnie i jedna suknia różniąca się od pozostałych. Góra również byłaby na mnie opięta, jednak rękawy były nieco luźniejsze. Dół był rozcięty po bokach. Całość była ciemnozielona, niemal czarna, wykonana z delikatnie połyskującego materiału. Na tym samym wieszaku wisiały jeszcze czarne, skórzane spodnie. Od razu chwyciłam ten zestaw. Dobrałam do tego jeszcze buty na grubej podeszwie, sięgające połowy łydki (coś w stylu 14-dziurkowych glanów) i udałam się w stronę drzwi, za którymi powinna znajdować się łazienka. I rzeczywiście, tam się znajdowała. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Gorąca woda koiła zmysły, zostawiając po sobie delikatne szare smugi, które jednak natychmiast znikały.

Wyszedłszy spod  prysznica, z pomocą magii wysuszyłam wilgotne włosy. Ubrałam się we wcześniej wybrane ubrania i opuściłam pomieszczenie. Usiadłam na łóżku i myślami udałam się do obszernej celi pod pałacem. Kłamca, Strażniczka i mój ojciec zapewne tkwili tam bez nadziei… Po chwili przed oczami stanął mi obraz wywarzanych czarnych bram. Setki Einherjarów w tutejszej Sali tronowej. Wywarzone drzwi do lochu… A potem ujrzałam lochy Asgardu. A w nich mojego ojca, Lokiego i Syn. Wróciłam do rzeczywistości. W postaci takich wizji widziałam tylko najbliższą przyszłość. Najdalej tydzień. Nie mogłam dopuścić, aby to stało się prawdą. Uświadomiłam sobie, że wszystkie przedmioty wokół mnie zaczęły jeździć po pokoju. Po chwili znów przestały` się ruszać. Spojrzałam na swoje nadgarstki. Delikatne srebrne bransolety, które wcześniej na nich widniały, zniknęły.
Podeszłam do drzwi wyjściowych. Jak można się było spodziewać, były zamknięte. Czyli muszę użyć magii. Super.
Po chwili stałam w lochach. Nim strażnik zorientował się, co się stało, leżał martwy na podłodze. Wzięłam klucz i poszłam korytarzem w głąb lochu. Musiałam przejść przez jakiś portal, czy coś, bo nagle znalazłam się w nieznanej mi, obszernej Sali. W centrum pomieszczenia stała kryształowa kolumna, wypełniona czerwonym płynem. Dotknęłam jej, a ta rozbłysła krwawym blaskiem. Po chwili ciecz zaczęła w jakiś sposób wypływać z kolumny. Jak pod wpływem zaklęcia oplotła moją rękę, a potem mnie całą. Krążyła, ciasno oplatając moje ciało i powoli wsiąkając w żyły. Blizna na nadgarstku rozjarzyła się czerwonym światłem. Chwilę później wszystko znikło, stałam w pustej Sali, w swojej ‘szarej wersji’. Od razu zaczęłam wracać do normalnych barw. Pod moją skórą, wyraźniej niż zwykle, malowała się siateczka żył. Po chwili po żyłce w moim nadgarstku przebiegł złoto-czerwony, delikatny blask, rozjaśniając bliznę.

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 7 - Is he telling the truth?

Siedzę w tej durnej celi, nie wiem, ile czasu.
Chodziłam w kółko, czując na sobie spojrzenia ojca, Lokiego i Syn. Myślałam, jak stąd uciec.
- A może po prostu nas przeteleportujesz? - z drwiną w głosie spytał Kłamca.
- Skoro jesteś taki genialny, to może sam to zrób, co? - warknęłam. Loki wywrócił oczami i wbił wzrok w sufit. Czyli dyskusja skończona.
Po chwili do pomieszczenia wpadli strażnicy. Chwycili mnie i siłą wyciągnęli z celi. Gdy prowadzili mnie korytarzami spostrzegłam, że ich ciała jarzą się delikatnie krwawym światłem. Pod wpływem ich dotyku moja skóra zaczęła zmieniać barwę. Delikatnie szarzała i przybierała piaskową fakturę. Doprowadzili mnie do sali ronowej, po czym rzucili na sam jej środek. Zaczęłam wracać do normalnych barw.
- Witaj w domu, Skuld - odezwał się mężczyzna wychodzący zza tronu - możesz mnie nie pamiętać. Jestem Angelo. Twój brat.
- Wybacz, ale do kogo ty mówisz? - spytałam.
- Do ciebie, Skuld. Nie pamiętasz nawet własnego imienia, siostrzyczko? - spytał. Wyraźnie czułam, że ten wariat mówi do mnie.
- Jakoś sobie nie przypominam, abym kiedykolwiek była zwana tak, jak ty mnie nazywasz. Jestem Jane. Córka Thora.
- Żyjesz w iluzji. Wszystko, co do tej pory cię otaczało, było kłamstwem. Popatrz chociażby na swój wygląd. Czy ktokolwiek z twojej, jak ty to mówisz, rodziny miał tak ciemne włosy, białą skórę i nadzwyczaj jasne oczy? A twoja magia? Po kim niby przybrała czarną barwę? Po niemagicznej, midgardzkiej matce czy po równie jak ona nieprzystosowanym do użycia magii ojcu? - mówił, powoli formując w swojej dłoni czarny płomień - Jesteś moją siostrą, Skuld. Córką Korra.
- Kogo? - spytałam. Mój domniemany brat wywrócił oczami.
- Korra, Władcy Wszystkich Elfich Krain. 
- Władcy czego, przepraszam?
- Elfich Krain. Alfheimu i Svartalfheimu.
- Dobrze wiedzieć - odparłam z lekką nutą ironii.
- Nie wierzysz mi? Podaj mi rękę - poprosił. Niemal od razu wykonałam polecenie. Nasza skóra zaczęła przybierać jasnoszary odcień. Włosy stały się białe,a oczy zaszły czarną mgłą. 
- Widzisz, Skuld? Jesteśmy tacy sami - szepnął, puszczając moją dłoń. Po chwili oboje wyglądaliśmy tak, jak wcześniej.
- To... To nie możliwe! - krzyknęłam. Moje włosy zaczęły latać jak na wietrze, chociaż takowego nie było. Chwilę później wszystkie przedmioty w pomieszczeniu zaczęły przesuwać się i unosić.
- Zabierzcie ją.
- Do celi? - spytał jeden z elfów.
- Zgłupiałeś? JĄ chcesz przyrównać do tej asgardzkiej hołoty? Daj jej jedną z komnat. I załóż jej neðanjarðar armbönd*.
- Wedle życzenia, Panie - powiedział strażnik, po czym założył mi coś na nadgarstki i pociągnął mnie wgłąb pałacu.  Po chwili zostawił mnie samą w jednej z komnat. Położyłam się na znajdującym się tam łóżku i zasnęłam.
______________________________________________________________________________

*bransolety podziemia, blokują przeciętną moc magiczną. 
______________________________________________________________________________

Oto ja! Wróciłam! 
Z nowym, zbyt krótkim rozdziałem. Jak myślicie, czy Angelo mówi prawdę?
Ach, i jak się podoba mój nowy szablon? Bo ja jestem z niego dumna.
I co sądzicie o Emmie Watson zamiast Barbary Palvin w roli Jane?
Dobra, nie przynudzam.


Czytasz=komentujesz

środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 6 - Dreams are becoming reality



Ogólny

Pięć dni po ich przybyciu do Svartalfheimu do jaskini, w której się zatrzymali, wpadły elfy. Zakuwszy asgardczyków w kajdany wyciągnęli ich z pieczary. Zaraz po wyprowadzeniu przytomnych wyniesiono wciąż pogrążoną w śnie Jane. Następnie elfy wepchnęły asów (i Jotuna) do klatki, przypominającej te, w których na Midgardzie przewozi się cyrkowe zwierzęta. Ruszyli jakimś widocznym tylko Döckálfarom szlakiem. Po wielu godzinach niesamowicie dłużącej się drogi przez pustkowia Svartalfheimu dotarli do ogromnego miasta otoczonego wysokimi na przynajmniej 50 metrów murami z czarnego kamienia. Wieże ustawione wzdłuż muru miały czarne dachy, pokryte skomplikowanymi, srebrzonymi wzorami. Przejechawszy ogromną bramę, przez którą bez najmniejszych problemów przeszłaby armia olbrzymów, wóz się zatrzymał. Więźniowie zostali wypchnięci z klatki (śpiącą dziewczynę wziął na ręce jeden ze strażników), po czym wraz ze strażnikami ruszyli posępnym korowodem w stronę zamku. Ulice miasta były puste. Nikt nawet nie wyjrzał przez okiennice, by ujrzeć upokorzenie Rasy Panów. Jakby w mieście nie było żywego ducha…

~*~

Jane

Posępny korowód szedł ulicami Zaginionego miasta. Wśród Döckálfarów dostrzegłam znajomą, Asgardzką twarz. Twarz mojego ojca. Po chwili spostrzegłam, iż w pochodzie znajduje się jeszcze kilku więźniów, najprawdopodobniej również asgardzkiego pochodzenia. Po chwili dostrzegłam również i siebie. Pozbawiona przytomności byłam niesiona przez jednego z elfów. Po chwili zaczęłam zbliżać się do swojego ciała. Sen zlał się z jawą.

Otworzyłam szeroko oczy i gwałtownie wzięłam oddech. Leżałam na kamiennym ołtarzu. Podniosłam się. Miałam na sobie podobną suknię, jak w jednym z moich snów. Od pasa w górę opinała moją sylwetkę, zaś w dół luźno spływała z bioder. Zeskoczyłam z kamiennego monumentu. Rozejrzawszy się po sali, w której się znajdowałam, ruszyłam w stronę jednego z korytarzy. Szłam nim już od dłuższego czasu, gdy *usłyszałam za sobą nierytmiczne kroki, tak charakterystyczne dla kogoś z trwale uszkodzonymi więzadłami kolanowymi. Nie wiedziałam, kim jest uw człowiek (nie ręczę, że była to istota humanoidalna, ale cóż...), ale wiedziałam, że muszę uciekać. Biegłam labiryntem korytarzy, gdy nagle znalazłam się na tarasie. Cofnęłam się ile mogłam. Oparłam się plecami o poręcz. Po chwili z cienia wyszedł mój prześladowca. Nie przypominał żadnej znanej mi istoty. Jedno jego oko miało barwę krwi, drugie zaś lodu. Włosy były białe, przetykane czarnymi pasmami, a skóra czarna. W ręku trzymał zakrwawiony nóż.
-Już mi nie uciekniesz, księżniczko - powiedział i zaczął się do mnie zbliżać. spojrzałam za siebie. Taras znajdował się na wysokości 2 piętra. Jeśli skoczę, są niskie szanse, że przeżyję, a jeszcze mniejsze, że będę w stanie uciekać. Jeżeli zostanę, mój prześladowca z pewnością wymyśli mi jakiś bolesny rodzaj śmierci. Wybór był prosty...
Skoczyłam...* O dziwo nic mi się nie stało. Biegłam dalej opustoszałymi ulicami, czego zdecydowanie nie ułatwiała mi długa suknia. Każdy kolejny oddech płonął w płucach żywym ogniem. Po dłuższej chwili dopadłam bram miasta. Otoczyli mnie strażnicy. Nie miałam szans na ucieczkę…
________________________________________________

Pochyłą czcionką między gwiazdkami jest spełniony właśnie sen z rozdziału 2.

Wiem, że rozdział krótki. Wiem, że długo czekaliście. Wybaczcie…
Podczas pobytu na zadupiu, na które nawet 4G nie sięga, a co dopiero LTE, napisałam rozdział, ale gdy przeczytałam go po przypomnieniu sobie wcześniejszych, wywaliłam go do śmieci. I nie miałam pomysłu na dalszą akcję. No, ale w końcu rozdział, w którym coś się dzieje! Dobra, nie przynudzam.

Czytasz=komentujesz

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Pamiętnik - Prolog

Sorry, że nie piszę, ale muszę przemyśleć dalsze losy moich bohaterów. Wy decydujcie, czy mam pisać to dalej. Nie chcę, żebyście się zanudzili. A zastanawianie się nad wydarzeniami z mojego głównego opowiadania może mi trochę zająć.
________________________________________________________________

Opowieść



Była to jedna z tych bezgwiezdnych, bezksiężycowych nocy. Cały Rzym zdawał się spać. Nagle w rozbłysku czerwonego światła na Forum Romanum pojawiła się drobna dziewczyna. Chwilę Później obok niej wśród złotego blasku pojawił się chłopak.

- Spóźniłeś się – powiedziała dziewczyna.

- Wybacz. Kłopoty ze strażą Oktawiana.

- Czy on wie?

- Raczej nie.

- Masz cristallum Somnium?

- Niestety. Nie odnalazłem go. Jeżeli faktycznie ma je Oktawian, to świetnie je ukrył.

- Oj, braciszku. Jak zwykle nie mogę na ciebie liczyć. Od teraz się nie wtrącasz. Sama odnajdę cristallum Somnium.

- Ale... – zaczął chłopak. Jego towarzyszka jednak uciszyła go jednym spojrzeniem rubinowych oczu o kocich źrenicach – Wedle życzenia – powiedział i zniknął w złotej mgle. Dziewczyna spokojnie ruszyła w  stronę wzgórza Palatynu i pałacu Oktawiana.

Wejście do Pałacu okazało się łatwiejsze niż sądziła. W całej rezydencji nie napotkała ani jednego strażnika. Jednak nie miała czasu, musiała odnaleźć Kryształ.

Szybko niczym wiatr wpadła do sypialni cesarza. Spojrzała na niego, używając na nim przez chwilę wrodzonej mocy. Ból szybko go wybudził.

- Gdzie jest kryształ – powiedziała w jego umyśle.

- Kim jesteś! – wrzasnął Oktawian

- Gdzie jest cristallum Somnium?! – zwiększyła natężenie mentalnego głosu. Cesarz złapał się za głowę.

- Wyłaź z mojego umysłu!

- Zadałam pytanie. Odpowiedz na nie, a ja uwolnię twój umysł.

- Ja.. Ja nie wiem.

- Jesteś pewien?

- Ojciec wspominał coś o jakimś krysztale. Mówił, że ofiarował go królowej Egiptu.

- Dziękuję – powiedziała już normalnie, po czym rozpłynęła się w czerwonej mgle.

Pojawiła się w niewielkim pałacyku u stóp Celiusu.

- Jak twoje poszukiwania Kryształu?

- Cesarz twierdzi, iż znajduje się on w Egipcie.

- Jesteś tego pewna, Jane?

- Absolutnie i w 100%, Auroro.

- A więc ruszamy do Aleksandrii?

- Tak. Zawiadom Aureliusa. Niech wyruszy jeszcze dziś.

- Jak sobie życzysz.

- Weźmiemy Cantus Aegypti.

- Po co ci ta księga?

- Kleopatra była czarodziejką. Napewno zabezpieczyła tak cenny artefakt.



Jane i Aurora wyruszyły dwa dni później. Jednak gdy dotarły do Aleksandrii, zaskoczył ich oddział rzymskich legionistów. Zdumione dziewczęta nie zdążyły użyć magii. Niemal natychmiastowo zostały zakute w kajdany z cesarskiego złota – metalu, który tłumił ich nadnaturalne – nawet jak na takich, jak one- zdolności magiczne. W eskorcie kilkunastu wojowników zostały zaprowadzone do pałacu i wtrącone do lochów.

- To chyba już koniec – odezwał się czyjś głos, który dziewczęta od razu rozpoznały.

- Aurelius? A więc ciebie również złapali?

- Niestety. I nie mam pojęcia, skąd wiedzieli.

- Cholerny Oktawian! Ależ ja jestem głupia! Zapomniałam wyczyścić mu pamięć!

- Po raz pierwszy od dwóch stuleci mamy kłopoty nie z mojego powodu!- z dziwną radością oznajmił Aurelius.

- Ciesz się, ciesz. Póki nie skrócą cię o głowę – wtrąciła bezbarwnym tonem Jane.

- Jeśli nie mają Miecza, mogą mieć z tym niemały problem…

- O ile pamiętam, miecz był tu, w Aleksandrii. Niemal od początku wpływów Aleksandra.

- Jednak nie wiemy, czy rzymianie go znaleźli.

- Jeżeli Eskel się nie mylił, Kleopatra darowała go Marcusowi Aureliusowi -  wtrąciła Aurora.

- Czyli pewnie znajduje się gdzieś w Rzymie bądź w jego okolicy. Chyba, że Marcus zabrał go pod Akcjum.

- Nie zabrał. Wyczułabym to. Nie ma go również tu, ani w Rzymie. Wiecie przecież, że moja Linia Życia jest ściśle związana z Mieczem. Więc czuję, gdy ten jest blisko – wtrąciła Jane.

- Jak uciekniemy bez użycia magii?

- A kto nam zabroni jej używać – uśmiechnęła się czerwonooka, wysuwając ręce z kajdanek.

- Jak ty to…?

- Proste zaklęcie transmutacji. Użyłam go tuż przed zakuciem nas w kajdany, pogrubiając sobie nadgarstki.

- No to teraz uwolnij i nas – warknął Aurelius. Jane w skupieniu zamknęła oczy. Po chwili kajdany jej rodzeństwa rozpadły się w pył.

- No to znikamy – powiedziała Aurora, rozpływając się w błękitnej mgle. Reszta rodzeństwa poszła za jej przykładem.
~*~

- Pora już kończyć, Mike – do pokoju weszła drobna blondynka o rubinowych oczach z kocimi źrenicami i niemal idealnie białej cerze.
- Ciociu, proszę – powiedziała błagalnie mała Natalie – pozwól wujkowi skończyć.
- Nie ma opcji. Jutro wcześnie ruszamy do Nowego Yorku.
- No proszę…
-Niech ci będzie... – to powiedziawszy wyszła z pomieszczenia.

- Śpi już?
- No coś ty, Ann. Nie znasz swojej córki? Nie pozwoli Mike’owi wyjść, póki nie skończy.
- Może chodźmy się spakować? W końcu samolot mamy o 5 rano.
- Może to i dobry pomysł…
- No pewnie! W końcu przecież Mike’a i Nat również trzeba spakować. Nie wierzę, że nasz brat będzie w stanie się ruszyć, gdy już skończy opowiadać. Pewnie znowu zaśnie u młodej.
- Co racja, to racja – westchnęła blondynka i poszła na górę.

niedziela, 28 grudnia 2014

Wpadki #1

Rozdział 4

Jane: *mdleje i wali głową w ziemię*
Darkness: Loki!!!!! Miałeś ją złapać!
Loki: Nie ma mowy! Nie dotknę jej! Jeszcze czymś mnie zarazi
Darkness:



Rozdział 5

Thor: A co jeśli się nie obudzi?
Loki: Jest to mało prawdopodobne. Nie zużyła tyle mocy, aby, aby... Chwila, dajcie scenariusz!
Darkness: Nie no, ja wychodzę!


_________________________________________________________________

Tak mnie naszło ;)
Rozdział będzie najwcześniej 2 stycznia. Za tak długi czas oczekiwania przepraszam, ale dzisiaj ostatni dzień przed Nowym Rokiem, kiedy mam neta, a raczej nie uda mi się dzisiaj skończyć.
Jeszcze  raz sorry...