________________________________________________________________
Opowieść
Była to jedna z tych bezgwiezdnych, bezksiężycowych nocy.
Cały Rzym zdawał się spać. Nagle w rozbłysku czerwonego światła na Forum
Romanum pojawiła się drobna dziewczyna. Chwilę Później obok niej wśród złotego
blasku pojawił się chłopak.
- Spóźniłeś się – powiedziała dziewczyna.
- Wybacz. Kłopoty ze strażą Oktawiana.
- Czy on wie?
- Raczej nie.
- Masz cristallum Somnium?
- Niestety. Nie odnalazłem go.
Jeżeli faktycznie ma je Oktawian, to świetnie je ukrył.
- Oj, braciszku. Jak zwykle nie
mogę na ciebie liczyć. Od teraz się nie wtrącasz. Sama odnajdę cristallum Somnium.
- Ale... – zaczął chłopak. Jego
towarzyszka jednak uciszyła go jednym spojrzeniem rubinowych oczu o kocich
źrenicach – Wedle życzenia – powiedział i zniknął w złotej mgle. Dziewczyna
spokojnie ruszyła w stronę wzgórza
Palatynu i pałacu Oktawiana.
Wejście do Pałacu okazało się
łatwiejsze niż sądziła. W całej rezydencji nie napotkała ani jednego strażnika.
Jednak nie miała czasu, musiała odnaleźć Kryształ.
Szybko niczym wiatr wpadła do
sypialni cesarza. Spojrzała na niego, używając na nim przez chwilę wrodzonej
mocy. Ból szybko go wybudził.
- Gdzie jest kryształ –
powiedziała w jego umyśle.
- Kim jesteś! – wrzasnął Oktawian
- Gdzie jest cristallum Somnium?! – zwiększyła
natężenie mentalnego głosu. Cesarz złapał się za głowę.
- Wyłaź z mojego umysłu!
- Zadałam pytanie. Odpowiedz na
nie, a ja uwolnię twój umysł.
- Ja.. Ja nie wiem.
- Jesteś pewien?
- Ojciec wspominał coś o jakimś
krysztale. Mówił, że ofiarował go królowej Egiptu.
- Dziękuję – powiedziała już
normalnie, po czym rozpłynęła się w czerwonej mgle.
Pojawiła się w niewielkim pałacyku
u stóp Celiusu.
- Jak twoje poszukiwania
Kryształu?
- Cesarz twierdzi, iż znajduje się
on w Egipcie.
- Jesteś tego pewna, Jane?
- Absolutnie i w 100%, Auroro.
- A więc ruszamy do Aleksandrii?
- Tak. Zawiadom Aureliusa. Niech
wyruszy jeszcze dziś.
- Jak sobie życzysz.
- Weźmiemy Cantus Aegypti.
-
Po co ci ta księga?
-
Kleopatra była czarodziejką. Napewno zabezpieczyła tak cenny artefakt.
Jane i Aurora wyruszyły dwa dni później.
Jednak gdy dotarły do Aleksandrii, zaskoczył ich oddział rzymskich legionistów.
Zdumione dziewczęta nie zdążyły użyć magii. Niemal natychmiastowo zostały
zakute w kajdany z cesarskiego złota – metalu, który tłumił ich nadnaturalne –
nawet jak na takich, jak one- zdolności magiczne. W eskorcie kilkunastu
wojowników zostały zaprowadzone do pałacu i wtrącone do lochów.
- To chyba już koniec – odezwał się czyjś
głos, który dziewczęta od razu rozpoznały.
- Aurelius? A więc ciebie również złapali?
- Niestety. I nie mam pojęcia, skąd
wiedzieli.
- Cholerny Oktawian! Ależ ja jestem głupia!
Zapomniałam wyczyścić mu pamięć!
- Po raz pierwszy od dwóch stuleci mamy
kłopoty nie z mojego powodu!- z dziwną radością oznajmił Aurelius.
- Ciesz się, ciesz. Póki nie skrócą cię o
głowę – wtrąciła bezbarwnym tonem Jane.
- Jeśli nie mają Miecza, mogą mieć z tym
niemały problem…
- O ile pamiętam, miecz był tu, w
Aleksandrii. Niemal od początku wpływów Aleksandra.
- Jednak nie wiemy, czy rzymianie go
znaleźli.
- Jeżeli Eskel się nie mylił,
Kleopatra darowała go Marcusowi Aureliusowi -
wtrąciła Aurora.
- Czyli pewnie znajduje się gdzieś w Rzymie bądź w jego
okolicy. Chyba, że Marcus zabrał go pod Akcjum.
- Nie zabrał. Wyczułabym to. Nie ma go również tu, ani w
Rzymie. Wiecie przecież, że moja Linia Życia jest ściśle związana z Mieczem.
Więc czuję, gdy ten jest blisko – wtrąciła Jane.
- Jak uciekniemy bez użycia magii?
- A kto nam zabroni jej używać – uśmiechnęła się
czerwonooka, wysuwając ręce z kajdanek.
- Jak ty to…?
- Proste zaklęcie transmutacji. Użyłam go tuż przed zakuciem
nas w kajdany, pogrubiając sobie nadgarstki.
- No to teraz uwolnij i nas – warknął Aurelius. Jane w
skupieniu zamknęła oczy. Po chwili kajdany jej rodzeństwa rozpadły się w pył.
- No to znikamy – powiedziała Aurora, rozpływając się w
błękitnej mgle. Reszta rodzeństwa poszła za jej przykładem.
~*~
- Pora już kończyć, Mike – do pokoju weszła drobna blondynka
o rubinowych oczach z kocimi źrenicami i niemal idealnie białej cerze.
- Ciociu, proszę – powiedziała błagalnie mała Natalie –
pozwól wujkowi skończyć.
- Nie ma opcji. Jutro wcześnie ruszamy do Nowego Yorku.
- No proszę…
-Niech ci będzie... – to powiedziawszy wyszła z pomieszczenia.
- Śpi już?
- No coś ty, Ann. Nie znasz swojej córki? Nie pozwoli Mike’owi
wyjść, póki nie skończy.
- Może chodźmy się spakować? W końcu samolot mamy o 5 rano.
- Może to i dobry pomysł…
- No pewnie! W końcu przecież Mike’a i Nat również trzeba
spakować. Nie wierzę, że nasz brat będzie w stanie się ruszyć, gdy już skończy
opowiadać. Pewnie znowu zaśnie u młodej.
- Co racja, to racja – westchnęła blondynka i poszła na
górę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz