Magia [...] jest w opinii niektórych ucieleśnieniem Chaosu. Jest kluczem zdolnym otworzyć zakazane drzwi. Drzwi, za którymi czai się koszmar, zgroza i niewyobrażalna okropność, za którymi czyhają wrogie, destrukcyjne siły, moce czystego zła, mogące unicestwić nie tylko tego, kto drzwi te uchyli, ale i cały świat. A ponieważ nie brakuje takich, którzy przy owych drzwiach manipulują, kiedyś ktoś popełni błąd, a wówczas zagłada świata będzie przesądzona i nieuchronna. Magia jest zatem zemstą i orężem Chaosu. To, że po Koniunkcji Sfer ludzie nauczyli posługiwać się magią, jest przekleństwem i zgubą świata. Zgubą ludzkości. I tak jest. Ci, którzy uważają magię za Chaos, nie mylą się

Yennefer z Venerbergu
Andrzej Sapkowski
Krew elfów

poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 2 - Someone differend

Szłam powoli ciemnym korytarzem. Nie znałam tego miejsca, a mimo to wiedziałam, że znajduję się w Zaginionym Mieście*. Usłyszałam za sobą nierytmiczne kroki, tak charakterystyczne dla kogoś z trwale uszkodzonymi więzadłami kolanowymi. Nie wiedziałam, kim jest uw człowiek (nie ręczę, że była to istota humanoidalna, ale cóż...), ale wiedziałam, że muszę uciekać. Biegłam labiryntem korytarzy, gdy nagle znalazłam się na tarasie. Cofnęłam się ile mogłam. Oparłam się plecami o poręcz. Po chwili z cienia wyszedł mój prześladowca. Nie przypominał żadnej znanej mi istoty. Jedno jego oko miało barwę krwi, drugie zaś lodu. Włosy były białe, przetykane czarnymi pasmami, a skóra czarna. W ręku trzymał zakrwawiony nóż.
-Już mi nie uciekniesz, księżniczko - powiedział i zaczął się do mnie zbliżać. spojrzałam za siebie. Taras znajdował się na wysokości 2 piętra. Jeśli skoczę, są niskie szanse, że przeżyję, a jeszcze mniejsze, że będę w stanie uciekać. Jeżeli zostanę, mój prześladowca z pewnością wymyśli mi jakiś bolesny rodzaj śmierci. Wybór był prosty...
Skoczyłam...

Obudziłam się, z krzykiem siadając na łóżku. Znów te sny. Westchnęłam. Wstałam i podeszłam do okna. Niebo powoli zaczynało szarzeć.
Ubrana w czarne rurki, czarną koszulę i czarny płaszcz z kapturem, sięgający ziemi, powoli spacerowałam po ogrodzie. Myślałam nad moim dzisiejszym snem. Nie mam pojęcia skąd, ale wiedziałam, że to się kiedyś stanie. Zupełnie jak ostatnio...
Słońce wzniosło się już ponad horyzont. Niespiesznie ruszyłam w stronę pałacu. Po drodze mijałam wielu zabieganych asgardczyków, ale nie myślałam o nich. Wkrótce potem dotarłam do Złotego Dworu. Po przekroczeniu bram usłyszałam dziwny huk. Nie wiedząc co się dzieje, pobiegłam na górę. Zobaczyłam wielki statek, rozwalony na środku Sali Tronowej. Wszędzie wokół dziwne istoty o białych twarzach i włosach oraz pustych, czarnych oczodołach walczyły z oddziałami Einherjarów. Schowałam się za jedną z nielicznych wciąż stojących kolumn i stamtąd przyglądałam się bitwie. Po chwili kilka elfów (przypomniałam sobie jak się nazywają te stworzenia… Sukces!) wyjęło sobie spod żeber jakieś dziwne, ciemnoczerwone kamienie i zacisnęło na nich pięści. Ich wygląd zmienił się. Twarze wciąż wyglądały tak samo, ale ciała dziwnie się rozrosły, pokrywając ciemną skorupą, a ich siła diametralnie wzrosła. Wiedziałam, że strażnicy sobie z nimi nie poradzą. Musiałam to zrobić. Wcześniej zrobiłam to tylko raz, przypadkowo, omal nie zabijając przy tym własnej matki. Wzdrygnęłam się na to wspomnienie. A teraz i tutaj wszyscy mają dowiedzieć się, kim naprawdę jestem. Potworem o dziwnych mocach. Westchnęłam i wyszłam zza kolumny. Skupiłam się na tej dziwnej energii, rozrywającej mnie od środka i wypchnęłam ją z siebie. Z mojego ciała wydobyła się fala czarnej energii. Skupiłam się na tym, żeby nie wyrządzić Asgardczykom żadnej krzywdy. Fala zmiażdżyła elfy, omijając Einherjarów, którzy spojrzeli na mnie. Ich spojrzenia były przepełnione zdziwieniem i trwogą. Skupiłam się na swojej mocy. Czytałam, jak się teleportować. Nawet parę razy mi się to udało! Wymamrotałam pod nosem zaklęcie. Moja sylwetka rozmyła się w czarnej mgle. Po chwili stałam w swoim pokoju. Położyłam się na łóżku. Chciałam się trochę zdrzemnąć po uwolnieniu z siebie całej tej energii poczułam się niezwykle senna. Jednak byłoby zbyt pięknie, gdyby udało mi się zamknąć oczy, prawda? Usłyszałam pukanie do drzwi. Właściwie to nie. Usłyszałam DOBIJANIE SIĘ do drzwi. Niechętnie podniosłam się z materaca i podeszłam do wejścia/wyjścia (jak kto woli). Otworzyłam, a do mojej komnaty wparowało kilku strażników. Z trwogą widoczną w oczach wyprowadzili mnie z komnaty. Po chwili stałam już przed (w połowie rozwalonym) tronem Odyna. Wszyscy zgromadzeni w Sali (no może oprócz nielicznych pozostałych trupów elfów) patrzyli na mnie oskarżycielsko. Chciałam zapaść się pod ziemię, zniknąć. Ale nie chciałam używać tej durnej mocy. Nie chciałam, aby to coś przejęło nade mną kontrolę. Już nigdy więcej...
________________________________________________________________________

*u mnie tak określana jest stolica Mrocznych Elfów.
_________________________________________________________________________

A więc oto i ciąg dalszy mojego opowiadania.
Wciąż nie ma Lokiego. Wybaczcie, błagam! *pada na kolana i w błagalnym geście unosi dłonie*
O bogowie... to się robi coraz bardziej zagmatwane.
Apollo (ach ta mitologia grecka) i mój Wen (tak, wena zmieniła płeć;) ) okazali się być łaskawi i tak oto powstał kolejny rozdział. Może jeszcze hurtem napiszę trzeci...? *z szatańskim uśmiechem unosi wzrok*
Ach no tak...
Zapomniałabym!

Czytasz=komentujesz


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz